LAUDACJA

Lech Majewski 
Doktor honoris causa Uniwersytetu Pedagogicznego

 

Magnificencjo,
Prześwietny Senacie,
Dostojny Doktorze,
Panie i Panowie,

 

Lech Majewski zapewne skarci mnie za patos tych słów, a jednak pozwolę sobie wyrazić przekonanie, że istotą jego wielowymiarowej twórczości, niezważającej na rozgraniczenia między dziedzinami sztuki, jest miłość. Rozmaitość sposobów jej odsłaniania wywołuje sprzeciw wobec takiej opinii. Ewentualnie zawahanie, bo monumentalna wzniosłość i zarazem paradoksalność, intensywna zmysłowość, ale i statyczne tempo, swobodna ekspresja i zarazem warsztatowa dyscyplina, zestawiane razem w sztuce Lecha Majewskiego, miłość raczej skrywają. Czynią ją trudną do odnalezienia, nieuchwytną, utraconą, obecną krótkotrwale, albo tylko wyobrażaną w jej pragnieniu czy tęsknocie za nią.

To prawda, ale wraz z taką miłością i w jej obrębie obecna jest wyrazista afirmacja świata, czyli odnajdywanie w nim piękna i eksponowanie go albo podkreślanie tego, jak piękno to uwydatniali inni. I rozwijanie jeszcze ich działania. Miłość do ludzi zaś to odnajdywanie ich prawdy i przedstawianie jej, często wraz z obecnością rzeczywistych indywiduów, konkretnych, wyrazistych postaci. Ostatecznie, istnienie, które dla Lecha Majewskiego wydaje się największym artystycznym i intelektualnym wyzwaniem, widziane w perspektywie metafizycznej, to właśnie miłość.

Twórca to odczuwa i wie, i to właśnie pokazuje w swych filmach, wideoartach, powieściach, poezji, malowidłach, reżyserowanych widowiskach. A niekiedy prowadzi w nich do refleksji o miłości jako istnieniu. Także wtedy, gdy zdaje się z istnieniem mierzyć, poszukiwać jego istoty, sensu, albo zapytywać, czy i dlaczego miłość wymyka się życiu, choć wciąż widać ją w świecie poprzez właściwe jej piękno. Może najbardziej wtedy Lech Majewski prowadzi i uczy poznawania ostatecznie właśnie miłości. Z powodu tego odczuwania, wiedzy oraz sposobu ich artystycznego ukazywania, a także nauczania przez obraz, dźwięk, słowo i własną postawę, to artysta najbardziej odpowiedni do uhonorowania zaszczytnym tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu Pedagogicznego.

Istnienie to miłość, a Lech Majewski to wie i odkrywa przed nami tę transcendentną prawdę, dlatego powieść wydaną w 2002 roku zatytułował Metafizyka. To chyba najpełniejsza synteza artystycznego stawania wobec tajemnicy istnienia w całej ogromnej twórczości Lecha Majewskiego. Synteza sfilmowana jako Ogród rozkoszy ziemskich, bo oparta na materii obrazu Hieronima Boscha.

Obrazy, o których wiemy, które pamiętamy, słowa, którymi są nasze myśli, dźwięki świata, już są, istnieją, zdaje się głosić artysta w swej sztuce. Zapisane w różnym czasie na taśmie filmowej przez Felliniego albo Bressona, namalowane przez Breughla, Boscha, Tintoretta, Uccella, utrwalone w wywodach Ficina, Boehmego, Junga, wpisane do ludzkiej podświadomości, są. Może istnieją od początku ludzkości, a może od Zawsze, pisanego dużą literą. Artysta nie powołuje ich do istnienia, ale je zna albo poznaje i powołuje do aktywnego życia, by poprzez obrazy studiować życie w jego różnorakich przejawach, jako różne sposoby istnienia. Po to Lech Majewski obraz ożywia obrazem i dźwiękiem w wideoartach i filmach, a słowem w książkach. A te słowa zapisane w książkach znów ożywia obrazem. Jest obrazu czarodziejem, poetą, magiem, mistrzem, tym, kto obrazem włada.

Użyte wcześniej słowa „zna” i „poznaje”, mają charakter wieloznaczny. Tłumaczy je zmysłowość, jakość rozumiana bardzo szeroko. Zmysłowość to sposób istnienia, przez artystę nie tyle przestudiowany, ile przeżyty, doznany i doświadczony.

Wenecja przedstawiona we wspomnianych książce i filmie, także w powieści Hipnotyzer, pozwala się poznać przez światło i mrok, zapach, ciepło i wiatr, hałas i głosy, wszechobecną wodę, przecinającą miasto i przecinaną przez gondole, waporety i motorówki. Poznawana jest przez bogactwo malowideł, kurz, tłumy, cmentarne drzewka… Tę Wenecję, ukochaną i nieustannie odwiedzaną, zamieszkiwaną, Lech Majewski właściwie posiadł. W całej wieloznaczności tego słowa. Posiadł z rozkoszą, która towarzyszy miłości. Dlatego filmowa wersja Metafizyki to Ogród rozkoszy ziemskich.

Kiedyś Wydział Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie jeździł grupowo do Wenecji, z trudem przekonując rektora, że to nie turystyka, ale merytorycznie uzasadnione poznawanie biennale sztuki współczesnej. A ja dziś wiem, że nieprzypadkowe synchronizacje i paralele to sposoby działania Lecha Majewskiego, dlatego prawdziwym powodem naszych peregrynacji było to, by spróbować zmysłowego posiadania Wenecji, w której Lech Majewski odsłania prawdę miłości i śmierci. Być może tej śmierci, z którą mierzy się sztuka, by odkrywać, jak wbrew niej trwa miłość, bo ona jest istnieniem. To prawda dostępna w Wenecji szczególnie artyście, dlatego odnajduję ją u Lecha Majewskiego.

W weneckim obrazie ożywionym słowem współczesnego eposu, jakby na wzór Odysei tak efektownie wystawionej kiedyś w Londynie na wodach Tamizy, z pamięcią też o własnym filmowym Rycerzu z właściwym eposowi rytmem montażu, w obrazie wzbogaconym erudycyjną interpretacją, zamienionym wreszcie na film i wideoarty, takie jak portretujący ukochaną Doris, prawdziwa jest miłość. Miłość kobiety i mężczyzny, ten najpełniejszy i najpiękniejszy ze sposobów istnienia. Miłość, która trwa w Wenecji i którą w MetafizyceOgrodzie rozkoszy ziemskich kończy przewidywana śmierć.

Czy właśnie kończy? Czy też miłość wciąż istnieje, w wodzie, kiedy daje ona życie, w drzewie życia pnącym się ku górze, gdzie lecą obsiadujące je potem ptaki, w świetle dającym poznanie i uświęcającym? Powtarzające się u Majewskiego symbole, których język ukryty w kulturze śledzi artysta w osobnym książkowym zbiorze interpretacji, przemieniają proces przekazywania informacji genetycznej z udziałem „materii sublunarnej” o podejrzanej wartości, w wydarzenia metafizyczne. Poetyckie zaś myślenie symbolami i łączenie ich w metafory albo operowanie alegoriami czytelnymi i we wczesnym, ale już parabolicznym Rycerzu, i w niedawnym Młynie i krzyżu, okazuje się kolejnym sposobem istnienia, bliskim Lechowi Majewskiemu, bo przez niego realizowanym, nie tylko chyba w czasie twórczej pracy. Tak jak sposobem istnienia okazuje się sam obraz, który trwa w pamięci mimo śmierci. I wbrew niej ożywa, powodowany właśnie miłością. Obrazy, które ożywają, pokazują piękno, prawdę i miłość. Można je kochać, są to także sposoby istnienia.

Miłość do świata to właśnie odnajdywanie w nim piękna. Temu służy sztuka prawdziwa. Lech Majewski to wie, dlatego, że taka jest właśnie jego sztuka. By powstała, artysta admiruje najpierw piękno świata, a potem pożądliwie napawa się nim, pozostając nienasyconym. Może właśnie przez nienasycenie pięknem wzbiera energia wyobraźni, która sama zdaje się nieokiełznana. Jednak kontrasty barw, zestawienia przedmiotów i przestrzeni, obrazów i słów, zaskakujące, paradoksalne, surrealistyczne, choć nigdy nie hybrydyczne, to metafory, oksymorony, metonimie, groteski, to poetyckie figury, które organizują sztukę Majewskiego. Srebrnołuska wężowa limuzyna, piękna i straszna, wioząca, by złożyć ofiarę, goście niezdolni do wolności, bo tkwiący w lochach własnych fetyszystycznych zajęć, to tylko wybrane przykłady z Doliny bogów, która jako tytuł i bohaterka, antropomorfizowana i hiperbolizowana w wybranej przez siebie skale, broni się sama przed tym, który utracił miłość. Częsta ironia tak właśnie miłość ukazuje, ganiąc ludzkie słabości na sposób moralitetu, inaczej niż szydercza sztuka krytyczna, bo sztuce Majewskiego obca jest złośliwa pogarda. Skała, mechanizm, drzewo to powracające symbole, szukające dopełnienia w tym, co jest istnieniem i co włada życiem. Poetyckość myślenia spotyka się w sztuce Lecha Majewskiego z malarskością spojrzenia, z cyzelowaniem i dopieszczaniem zamierzonych doznań, zwalnianych i wstrzymywanych, hipnotyzujących i onirycznych, synestetycznych znów paradoksalnie, gdy w Oniryce to niewidomy poznaje obrazy, a po współczesnym świecie prowadzi Dante. Filmy i widowiska są intensywne, ale prezentowane do kontemplacji i dawane do immersyjnego zatopienia się wśród finezyjnie dopracowanych jakości, prowadzących do odnajdywania narzucającej się metafizycznej wartości piękna. W Młynie i krzyżu ożywia Breughlowską Drogę na Golgotę z wykorzystaniem cyfrowego warsztatu, sycąc barwą do pełna filmowy obraz, ostry niczym brzytwa i przestrzenny przez symfonię dźwięków niczym opera (Majewski opery też reżyserował, a Pokój saren to jego opera autobiograficzna, wideoarty-divinities często wyposażają malowidła, np. Sąd Ostateczny Memlinga, w dźwięk). Doskonałość wykonania cyfrowo ożywionego obrazu, wraz z wprost ukazywanym sacrum i zamierzonym zwolnionym stylem odbioru, kontemplacyjnym i medytacyjnym, synergicznie służą metafizyce. Gdy zaś przygląda się z jej poziomu piękna, okazuje się, że ofiara jest naturalistyczna, brutalna, okrutna, prawdziwa, taka jest w Młynie i krzyżu, ale i w Ewangelii według Harry’ego. Taka ofiara jest jednak konieczna, by poznawać sens w relacji istnienia i życia. Jest ona prawdziwa przez swą konieczność, a składana z miłości do ludzi, co zrozumieć musi nawet miłość matczyna.

Miłość do ludzi to u Lecha Majewskiego także odnajdywanie ich prawdy. Bo miłość to prawda, która jest piękna, dlatego że jest prawdą. Stąd piękni są prymitywi i naturszczycy, samoniszczący się Basquiat, Grupa Janowska i Przeczysty, strzegący Ziemi przed zagładą, czyli fatalnym w nią „dupnięciem”, przychodzącym z Saturna, brazylijski Breno Mello, zapłakany, bo przypomniany z „niebytu”, w którym trwał na posadzie stróża, naiwnie męscy Kasztan z Kasztanai oraz Adam z Lotu świerkowej gęsi, Indianie Navajo, niezrozumiali dla kulturalnych elit.

Kiedy Lech Majewski przyjął zaproszenie na konferencję organizowaną przez Wydział Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Muzeum Narodowym w Krakowie, mogłem zapytać go, jak afirmacja kultury wysokiej koresponduje z upodobaniem do naiwnych i surowych, czasem szalonych twórców obrazów i słów. Dziś wiem, że aktorzy naturszczycy, jak mówiący lokalną gwarą śląski Leonardo Marian Makula, znający magię miejsc, w których żyją, zawsze są u Majewskiego obecni, bo są autentyczni, wiarygodni, i dlatego piękni. Tacy są też ulubieni bohaterowie artysty, wrażliwi i bezkompromisowi, rozbijający niewidzialne szklane przeszkody, jak poeta Wojaczek, poeta z Krwi poetySzklanych ust, jak porywacze i zdobywcy marzeń, nieznający granic. Tacy jak sam Lech Majewski, Polak, Ślązak, wenecjanin, Amerykanin, renesansowy nomada, obywatel świata i w tym świecie odkrywca Arkadii. Konferencja, o której mowa, miała tytuł „Dziedzictwo i odpowiedź w sztuce współczesnej”, a właśnie arkadyjskie, piękne, prawdziwe dziedzictwo najlepszą odpowiedź uzyskuje w sztuce Lecha Majewskiego. Może dlatego, że artysta dziedzictwo to kocha, stąd karci kulturę popularną i tandetną, bo w niej pada odpowiedź miałka, pozbawiona miłosnej czułości, a jej twórcy w Arkadii zjawiają się Z siekierą.

I tak, szukając prawdy u Lecha Majewskiego, znajduję ją w nim samym. Może dlatego podczas lektury książki Magdaleny Lebeckiej o naszym Dostojnym Doktorze, mam wrażenie, jakby muza przechyliła swe naczynie z natchnieniem i było się branym w posiadanie przez daimoniona, choć przecież nie tworzy się, ani nawet nie doświadcza dzieła, ale czyta o artyście. Może dlatego, że monografia jest świetnie napisana, a może przez to, że powstawała w cierpliwym i wrażliwym wysłuchiwaniu twórcy. A może dlatego, że Lech Majewski jest taki, jaki jest: ambitny i odważny, radykalny i bezkompromisowy, wreszcie pełen fantazji. I przez to muzy muszą się do niego stosować? Wiem, że patos znów jest nieznośny, ale taki właśnie metaforyczny dyskurs najlepiej oddaje prywatne doświadczenie. I chyba taka eseistyczna swoboda, czule traktująca artystę i jego sztukę, najbardziej właściwa jest dla pisania o nim, także w laudacji, mimo lęku o zarzut pretensjonalnego patosu.

Nie potrafiłem bowiem i nie chciałem napisać laudacji dla Lecha Majewskiego, która swój panegiryczny charakter opierać powinna była na wyliczeniu dzieł, sukcesów i nagród, miejsc edukacji, zatrudnienia, wystaw i wykładów. Owszem liczba nobilitujących przybytków nauki i sztuki, w których wykładał Lech Majewski, jest ogromna, i to uniwersytety na całym świecie:

Berkeley, Harvard, Mediolan, Canterbury w Nowej Zelandii, akademie sztuk pięknych i filmowych we Florencji, Rzymie, Londynie, Tokio czy Rio de Janeiro. W Yale próbowano zatrzymać go na dłużej, bezskutecznie. Niezwykła jest także liczba monograficznych wystaw, znów w wyjątkowych galeriach, na czele z Museum of Modern Art w Nowym Jorku, National Gallery of Art w Waszyngtonie, londyńską Whitechapel, miejscami wystawowymi weneckiego Biennale czy Berlinale. W Krakowie miał indywidualne ekspozycje w szacownym Muzeum Narodowym i w ceniącej się wysoko Galerii Starmach.

Lech Majewski jest obdarzony talentem, ma ambicję, odwagę i fantazję, posiada niezmierzoną erudycję, jest wrażliwy i perfekcyjny zarazem, a przede wszystkim potrafi kochać, służąc poznaniu tego, co piękne i dobre. Ten mistrz i malarz ożywionego obrazu oraz jego zmysłowy poeta, reżyser i kompozytor w swym działaniu odsłania piękno, prawdę, istnienie, miłość, a w ten sposób o tych Transcendentaliach uczy.

Pana Lecha Majewskiego, artystycznego nauczyciela tego, co najbardziej wartościowe, proszę o przyjęcie tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Wierzę, że ta najwyższa godność akademicka będzie uhonorowaniem niezwykłej sztuki Dostojnego Doktora i jego afirmatywnej, twórczej i bezkompromisowej postawy, a dla Uczelni doktorat ten będzie powodem do dumy.

dr hab. Rafał Solewski, prof. UP